Forum www.annalewandowska.fora.pl Strona Główna

Grazia 2016

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.annalewandowska.fora.pl Strona Główna -> Prasa/Tv
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Pina
Administrator


Dołączył: 01 Lip 2017
Posty: 50
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Wto 19:52, 01 Sie 2017    Temat postu: Grazia 2016

[link widoczny dla zalogowanych]
[link widoczny dla zalogowanych]
[link widoczny dla zalogowanych]
[link widoczny dla zalogowanych]
[link widoczny dla zalogowanych]
[link widoczny dla zalogowanych]

Żona idealna

Jest zaprzeczeniem stereotypu życiowej partnerki piłkarza. Leżeć i pachnieć? To nie dla niej. Wciąż gdzieś ją niesie, wciąż gna, nie przestaje się uczyć. Ale kiedy ją zapytasz, co jest w jej życiu najważniejsze, bez wahania odpowie, że Robert... Nawet ukochane karate z nim przegrywa.


Cytat:
Dalej pani tak gna?
- Tak. Ale ja zawsze byłam takim typem gnającym. Gdy przed skończeniem roku nauczyłam się chodzić, od razu zaczęłam biegać i tak mi zostało. Dużo się w moim życiu dzieje, ale chyba też dlatego, że taka jest natura sportowca. Nam jest zawsze mało. Kiedyś powiedziałam mężowi, że książka i płyta to dla mnie spełnienie marzeń, a tu już trzecia płyta wychodzi, druga książka, na którą namówili mnie moi czytelnicy, w perspektywie jest już trzecia. Chyba każdy tak ma, że gdy zrealizuje jakiś plan, to myśli o kolejnych, działa i się rozwija.

Co to za książka?
- Klasyczna kucharska. Chcę pokazać czytelnikom, że może być smacznie, zdrowo, szybko i wcale nie musi być drogo. Ponad 150 przepisów, każdy musiałam przygotować sama. Niektóre dania testowałam kilka razy, zanim mi wyszły, innymi zajadali się moi goście i mąż. Książka i płyta są dla mnie oczywiście ważne, ale w tej chwili najważniejsze są przygotowania Roberta do Euro. Nawet moje karate przesunęłam na drugi plan, bo chcę się jak najbardziej zaangażować w pomoc mężowi.

Na czym to przygotowanie i pani wsparcie polegają?
- U piłkarzy na tym poziomie liczą się niuanse. Pora snu, odpoczynek, czy da się ograniczyć stres. Poza tym jestem dietetykiem męża i muszę być na miejscu, żeby Robert nie zajmował się sam przygotowywaniem posiłków, suplementacją lub probiotykoterapią. To jest moje zadanie, pilnuję, aby nie dochodziło do rozregulowania, chcemy tego uniknąć do samego Euro.

Na czym polega dieta przed takimi zawodami?
- Nie będę mówiła o szczegółach, ale głównie chodzi o to, że musi być przygotowana indywidualnie dla każdego zawodnika. Pracuję też z innymi piłkarzami i do każdego muszę podejść inaczej, sprawdzić jego zapotrzebowania, pozycję na boisku, jaki ma wydatek energetyczny, jak się czuje, jak się adaptuje do zmian, jakie suplementy zażywał do tej pory, co może poprawić jego wytrzymałość i regenerację. To holistyczne podejście, bazuję na naturalnych metodach. Plus oczywiście probiotykoterapia, której tajniki obecnie zgłębiam. Cały czas się doszkalam, skończyłam studia w tym kierunku, ale ciągle jeżdżę na rozmaite konferencje i wykłady. Nawet czasem gdy biegam, to zamiast słuchać muzyki, słucham wykładów. Nie chcę marnować czasu. Poza tym trudno mi się skupić, kiedy siedzę w jednym miejscu. Czasem, gdy naprawdę chcę poczytać, wychodzę z książką do kafejki, bo wtedy łatwiej mi się skupić.

Dlaczego probiotykoterapia jest taka ważna?
- Bo flora bakteryjna naszych jelit w dzisiejszych czasach nie jest w najlepszej formie. Dysbioza, czyli zakłócenie równowagi mikroflory jelit, jest odpowiedzialna za to, jak się czujemy, czy mamy dobry humor, energię, jak trawimy pokarm, czy chorujemy, czy też nie. Czasem, gdy widzę, że ktoś jest markotny lub przeładowany złymi emocjami, mówię: "Probiotyki, twoje jelita tego potrzebują".

Przychodzi do pani sportowiec, żeby zajęła się pani jego dietą. Z czym jest największy problem?
- Ze zmianą nawyków żywieniowych. Wyjście ze strefy komfortu jest najtrudniejsze. Ludzie nie lubią zmieniać czegoś, nad czym pracowali przez lata. Rezygnacja z kanapek z wędliną lub serem na śniadanie, z parówki albo płatków z mlekiem to nie jest prosta sprawa. Ale gdy przychodzą efekty, to najlepsza motywacja.

Nie bierze pani na siebie za dużo?
- Czasem łapię się na tym, że dążę do perfekcji. "Bądź lepszą wersją siebie, bądź lepszą sobą, nie spoczywaj na laurach, podnoś sobie poprzeczkę" - to hasła, których zawsze byłam uczona, chociażby przez karate. I dalej jestem tego zwolennikiem, ale nie za wszelką cenę. Nasze ciało jest naszą wizytówką, ale nie za wszelką cenę. Nasze zdrowie nie może na tym cierpieć. Nie możemy się ciągle głodzić. Mam wrażenie, że ludzie dążą już do ośmio-, a nie sześciopaka (śmiech).

Tego jeszcze nie słyszałam...
- A przecież nie o to w życiu chodzi! Kiedyś taki ktoś usiądzie i powie: "Po co mi to było, za jaką cenę ten sześciopak?". Przecież wszystko w życiu mija.

W ambicji łatwo się zagubić.

- Przez wiele lat chciałam udowodnić światu, że nie jestem tylko żoną piłkarza. Od wielu lat jestem sportowcem. Nauki nic ani nikt mi nie zabierze, doświadczenia też nie, tych hektolitrów potu i wyrzeczeń poniesionych jako sportowiec. Ale tak, był taki moment, że chciałam światu różne rzeczy udowodnić. Aż pewnego dnia zdałam sobie sprawę, że nie muszę, bo to i tak nie ma sensu. Za 10 lat nie będzie to miało znaczenia. A czy będę miała satysfakcję, to tylko moja sprawa. Ja ją mam i to jest najważniejsze.

Co się stało, że pani odpuściła?
- Człowiek z wiekiem mądrzeje, dorasta. Mam też wokół siebie mądrych ludzi i przyjaciół. Moja menedżerka, która jest moją przyjaciółką, powiedziała mi ostatnio: "Wiesz co, Ania? Dojrzałaś ostatnio". Staram się podchodzić do rozmaitych spraw z uśmiechem. Wiem, że wszystko przeminie, więc trzeba korzystać z tego, co się ma, a nie dążyć po trupach do celu. Nigdy tego zresztą nie robiłam, ale widzę dookoła ludzi, którzy to robią.

Tak?
- Mają ku temu jakieś powody, z czegoś to wynika. Być może z braku wiary w swoje możliwości?

Wielu uważa, że to zawiść, zazdrość.
- Nie chcę używać słowa "zawiść", ono jest zbyt mocne. Wolę ambicję i dążenie do celu bez brania pod uwagę skutków ubocznych. Ale muszę przyznać, że spotykam coraz więcej ludzi niesamowicie pozytywnych, dobrze nastawionych do świata. Dwa razy w roku prowadzę obozy, na które przyjeżdża około stu osób. Od 16 po 55 lat, starsze osoby też się zdarzają. Są tacy, którzy dopiero zaczynają przygodę ze sportem i zdrowym stylem życia, i tacy, którzy przyjeżdżają kolejny raz. Są osoby z ustabilizowanym życiem, dobrą pracą, kochającą rodziną i osoby po różnych trudnych przejściach. W pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że jestem nie tylko trenerem, ale też coachem. Czuję dużą odpowiedzialność. Dlatego ciągle uczę się od innych, słucham innych, a dziewczyny z moich obozów wyjeżdżają uśmiechnięte. Ktoś mnie czasem pyta: "Ania, po co ty to robisz?".

No właśnie, po co?
- Bo czasem ktoś do mnie przychodzi i mówi: "Ania, zmieniłaś moje życie". Takie zdanie jest najlepszą nagrodą.

Znani ludzie narzekają na hejt. Pani się z tym spotkała?
- Nigdy na ulicy nie spotkałam się z wrogością ani z żadnymi negatywnymi emocjami. Wprost przeciwnie. Dlatego dla mnie to wszystko, co pisze się w internecie, to wyimaginowany, nierzeczywisty obraz pisany przez jakiś 1 proc. społeczności. Czytałam na ten temat badania. Najczęściej są to sfrustrowane kobiety albo osoby niepełnoletnie. Wydaje mi się, że Polacy są coraz bardziej pozytywni i takie rzeczy cieszą.

A w Niemczech? Jak wam się żyje?
- Robert jest tutaj bardzo szanowanym człowiekiem, spotyka nas mnóstwo miłych chwil. Niemcy z wielkim szacunkiem podchodzą do każdego, kto osiągnął sukces ciężką pracą. Mają superpodejście do zdrowego jedzenia i aktywności fizycznej, dla nich to podstawa zdrowia. Tutaj stawia się na zapobieganie chorobom, u nas się je leczy. Tutaj daje się starszym osobom karnet na siłownię, żeby byli w dobrej formie, u nas takie udogodnienia to ciągle marzenie. Dlatego właśnie angażuję się w rozmaite akcje społeczne, np. "Stop zwolnieniom z WF-u" lub trening dla 2,5 tysiąca dzieci w Łodzi. Chcę uczyć dzieci sportu, zdrowego trybu życia. Polacy są jednak bardziej tradycyjnym narodem, a ja też jestem tradycjonalistką, dlatego jest mi do Polaków bliżej. Polacy potrafią się pięknie wspierać i jednoczyć w obliczu zagrożeń. Jesteśmy też bardziej szczerzy.

Czyli serce w Polsce?
- Oczywiście. My przecież kiedyś do Polski wrócimy.

Mówisz, że jesteś tradycjonalistką. Na czym to u ciebie polega? Jesteś aktywna, pracujesz...
- Chodzi mi tak naprawdę o kwestie rodzinne. Dla mnie i dla Roberta najważniejsze są prywatność i rodzina - mąż, żona, mama, rodzeństwo, święta, które spędzamy zawsze razem. Obydwoje pochodzimy z rodzin katolickich, u nas czyta się Biblię w święta, chodzimy do kościoła, gotujemy tradycyjne potrawy, może bezglutenowe (śmiech), ale w tym codziennym pędzie staramy się utrzymać rodzinne więzy. Kiedy w moim życiu dzieje się coś ważnego, dzwonię do mamy i z nią rozmawiam. Mamy bardzo dobry kontakt, staramy się nie zaniedbywać. Czasem moja babcia ma pretensje, że za rzadko do niej dzwonię, ale ona jest bardzo aktywna na Facebooku, więc tam z nią najczęściej piszę, wysyłamy sobie ememesy. Mój kontakt z ukochanym bratem też staje się coraz fajniejszy z wiekiem.

Jesteś autorką zdania "Będę zawsze tam, gdzie Robert". Ono jest takie... starodawne. Kobiety dzisiaj za wszelką cenę starają się udowodnić, że są niezależne, silne, samodzielne.

- Moje miejsce jest tam, gdzie mój mąż, tego nauczyła mnie mama. A to, że pracuję, ma związek z tym, że od lat mam też swoje zawodowe pasje - sport i dietetykę - i z tym, że nie potrafię usiedzieć w miejscu.

Powiedziałaś kiedyś w wywiadzie, że pewności siebie nauczyłaś się od Roberta. Na czym to polega?
- Wydaje mi się, że my, kobiety, tak mamy, że często nie wierzymy w siebie. I Robert w tym wypadku jest moim domowym psychologiem i najlepszym przykładem. Zawsze mi powtarza, że trzeba wierzyć w siebie, on zna swoją wartość.

Czyli nam, dziewczynom, brakuje czegoś, co faceci mają?
- Wydaje mi się, że mężczyźni bardziej wierzą w swoje możliwości, my się tego musimy nauczyć. Mówię o tym, co widzę wokół siebie. Z Robertem się uzupełniamy. Ja jestem bardziej spontaniczna, on spokojny, ja się przy nim uspokajam i jestem chyba mniej roztrzepana niż wcześniej.

Z jednej strony zorganizowana i pracowita, z drugiej - roztrzepana. Jak to pogodzić?
- Organizacji i pracowitości uczy sport. A im więcej człowiek chce zrobić, tym lepiej musi być zorganizowany. Po prostu nie ma czasu na głupoty. Robię sobie plan, wyznaczam cele na dany rok, wizualizuję je sobie, a potem podsumowuję tę listę. My, sportowcy, jesteśmy zadaniowcami. To z jednej strony fajne, ale czasami taki perfekcjonizm może być utrudnieniem. Sportowcy mają kłopot ze spontanicznością, bo u nich wszystko jest dokładnie rozpisane, na przykład treningi i dieta. Gdy jedziemy z Robertem na wakacje na dwa tygodnie i staramy się odpocząć od tych naszych zadań, to pod koniec już tęsknię za rutyną, chcę wracać do regularnego, ustabilizowanego życia, do tego naszego "Ordnungu", że wstajemy i kładziemy się o tej samej porze, o tej samej porze jemy posiłki, idziemy na trening. To bardzo porządkuje życie.

Gdzie miejsce na szaleństwo?
- W gronie najbliższych. Na urlopie. To się niestety nie zdarza zbyt często, bo na prawdziwy urlop możemy sobie pozwolić raz w roku.

A wszystkim się wydaje, że hulacie po świecie...
- Tak nie jest, nasze życie podporządkowane jest karierze Roberta i nie ma takiej możliwości, bo są mecze, treningi. Ja zresztą też mam sporo zobowiązań. Będziemy jeździć kiedyś, jak będziemy starsi. Wtedy zacznie się zwiedzanie świata, które jest naszym marzeniem.

Jest coś takiego jak kompleks żony piłkarza?
- Nie myślę o sobie w ten sposób. Jestem sportowcem. Kiedy poznałam Roberta, byłam reprezentantką Polski w karate, poznaliśmy się na sportowych studiach. Oczywiście jest pewien stereotyp i my z nim walczymy. Poza tym przyjaźnię się z żonami piłkarzy i widzę, jak są mądre, ambitne, jak pracują, jak się starają, jak chcą się uczyć między innymi o zdrowym jedzeniu. Dla kogo? Dla swoich mężów!

Zarzuca im się, że nie pracują, tylko leżą i pachną...
- Wyjeżdżają za mężem za granicę i nie idą do pracy, bo zajmują się domem, mężem, dziećmi. Czy jest w tym coś złego? Kiedyś to była normalna rzecz, że kobieta, żona nie pracowała. Akurat moja mama pracowała, ale wiele kobiet nie. Za czasów naszych przodków było podobnie. Każdy ma prawo do tego, aby żyć tak, jak chce, może, potrafi. Bez oceniania.

Ludzie mają problem z tym, że piłkarze są tak bajecznie bogaci...
- Przecież pracują. To, że mają pieniądze, jest efektem ciężkiej pracy i wyrzeczeń. Ale w naszych domach kiedyś nie było wcale tak kolorowo. Był czas, że było bardzo trudno. Dlatego szanujemy pieniądze i to, co udało nam się osiągnąć dzięki pracy.

A propos stereotypów - piłkarze też nie są od nich wolni.
- Sama kiedyś myślałam, że bycie z piłkarzem to bycie z wyżelowanym gościem. Nie chciałam się umówić z Robertem właśnie dlatego, że jest piłkarzem, jednak on mnie do siebie przekonał. Uległam stereotypowi, dlatego dzisiaj z nimi walczę. Znam piłkarzy, z wieloma się przyjaźnię, pracuję, współpracuję i to są superfajni, inteligentni mężczyźni, którzy kończą studia, uczą się języków, potrafią inwestować, są dobrymi biznesmenami. Ich żony zresztą też, a przecież oprócz tego są mamami.

Co myślisz, kiedy czytasz, że jesteście polskimi Beckhamami?
- Uwielbiam Davida i Victorię, więc chyba nie ma w tym nic złego. Oni są ikonami. Wielki piłkarz i piosenkarka, projektantka mody we dwójkę zapracowali na to, co mają. My chcielibyśmy zaszczepiać w ludziach zdrowy styl życia. Może uda nam się działać na rzecz dobra innych osób? Byłoby miło. Chcę pomagać. I czy to dotyczy mojego bloga, czy akcji charytatywnych, czy chodzi o inspirowanie, motywowanie, dawanie porad żywieniowych i dotyczących treningu, czuję, że to moja droga w życiu. Moja mama też tak miała, zawsze starała się pomagać innym.

Mówiłaś, że przed Euro Robert nie może sobie pozwolić na stres, bo to wszystko wpływa potem na grę. Rozumiem, że nie ma mowy o awanturach?
- Nasze kłótnie trwają 5 minut albo nie ma ich wcale. Czasem wybuchamy jak włoska rodzina, ale po kilku minutach nie ma po tym śladu. Dla sportowca równowaga w domu jest bardzo ważna, dlatego cały czas staram się być z Robertem. Gdybym mogła, pracowałabym codziennie. Dostaję mnóstwo propozycji. Mogłabym mieć zajęte 360 dni w roku. Ale musiałam coś wybrać, ustalić priorytety. Staram się, żeby moja praca była spójna, trzymam się bloga, treningów, nagrywania płyt, pisania książek, karate i dietetyki. W tym wszystkim muszę jeszcze znaleźć czas na naukę - na szczęście mogę teraz studiować nowe kierunki on-line. Z wielu rzeczy musiałam zrezygnować, ale nie żałuję i wiem, że robię słusznie.

Czyli nie ma w tobie żalu, że mogłabyś więcej...
- Nie, w życiu! Nie mogłabym takiego fajnego przystojniaka zostawić samego w domu i jechać gdzieś na dłużej! (śmiech)

Mówiłaś o konkretnych celach na dany rok. Długofalowe też sobie stawiasz?
- Tak, ale jest ich mniej, bo staram się, żeby były realne, do spełnienia. Mniej więcej wiemy, co chcemy z Robertem robić, gdy wrócimy do Polski, wiemy, jak planujemy przyszłość.

Planowanie nie zabija spontaniczności?
- Wydaje mi się, że jesteśmy na tyle zwariowani, że nie. Nadrabiamy w czasie wyjazdów do Polski, z przyjaciółmi. Oczywiście czasem tęskni się za takim normalnym życiem, że można sobie wyjść na luzie i posiedzieć ze znajomymi, ale na to możemy sobie pozwolić tylko w wakacje.

Dużo macie znajomych z czasów sprzed kariery?
- Głównie takich. Niesamowitą paczkę Roberta jeszcze z liceum i gimnazjum, chociażby Tomka Zawiślaka, który do dzisiaj jest najlepszym przyjacielem Roberta, a razem siedzieli w ławce. Moją Olę poznałam chyba 10 lat temu, na pierwszych wyjazdach karate. Ona jest ode mnie starsza, mieszkałyśmy razem w pokoju i ona się zżymała, że będzie mieszkała z gówniarą. Tak się zaczęła nasza przygoda i to moja najlepsza przyjaciółka do dzisiaj. Jest w moim teamie, pracujemy razem. Można połączyć przyjaźń ze sprawami zawodowymi.
Twoja rodzina ma artystyczne zdolności - mama zajmowała się scenografią, brat maluje i robi witraże.
- Robił też ilustracje do mojej książki.

Ty też masz w sobie ten artystyczny gen?
- Kiedyś malowałam, potem chciałam iść do łódzkiej filmówki i być operatorem filmowym. To było moje wielkie marzenie, przygotowywałam się do tego, ale w pewnym momencie mój ojciec chrzestny Jacek Bławut zadał mi pytanie, czy naprawdę tego chcę, bo to trudna i ciężka praca. I rzeczywiście, sytuacja życiowa zmusiła mnie do rezygnacji z tych studiów i wybrałam sport.

Nie wiedziałam o tym...
- Wychowywałam się na filmowym planie, to, co się tam działo, było dla mnie fascynujące. Opuszczałam przez to szkołę albo wstawałam o 5 rano, żeby tylko tam pobyć. Już w podstawówce miałam sporą wiedzę o tym, co się tam dzieje, o scenariuszu, planach, rodzaju oświetlenia, żyłam tym. Totalnie mnie to wciągało. Śmieję się, że teraz z tymi ludźmi, z którymi jako dziecko spotykałam się na filmowym planie, spotykam się w tym samym miejscu, tylko po drugiej stronie kamery.

To zainteresowanie po tacie, który był operatorem?
- Tak.

Ciekawe, że chciałaś być operatorem, a nie aktorką.
- Aktorką? Nigdy. Ale mam ciekawe zdjęcia z Czarkiem Pazurą, siedzę mu na kolanach, mała dziewczynka w warkoczykach. Mój tata pracował z nim przy wielu projektach. To w sumie niesamowite, że tak się to ułożyło - mamy teraz taki kontakt, że Czarek razem z Edytą przyjeżdżają do nas, do Monachium, w odwiedziny.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.annalewandowska.fora.pl Strona Główna -> Prasa/Tv Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group, modified by MAR
Inheritance free theme by spleen & Programosy

Regulamin